Opowieść o Halnym (cz.11)
Jest ranek dwudziestego ósmego października - żołnierze nie mają nic gorącego do ust włożyć, tylko suchy prowiant.
Trzy bataliony warują ukryte w mokrym lesie. Ośmiuset ludzi ma nadzieję, że łańcuch obławy przesunie się bokiem, że nikt ich nie będzie szukał w lesie tak blisko szosy. Złudzenie trwa. Ale tylko do południa.
Pisk hamujących na szosie samochodów niemieckich słychać aż tu, pod drzewami. Między chałupami Kwiliny przez szkła oficerskich lornetek widać wysiadających Niemców. Po wczorajszych niepowodzeniach niemieccy szperacze ostrożnie wychodzą w pole. Wąski przesmyk między stawami zmusza ich do skupienia się i wtedy erkaemy 2 kompanii batalionu kapitana „Marcina" w mig przepędzają ich do wsi.
- Stary - mówi uradowany „Bat" do „Halnego" - ale ci celowniczowie od „Marcina" to remiechy niewąskie. A kiedy my?
- Nie martw się. Może dziś, a może jutro, uszami ci wyjdzie - uspokaja go „Halny."
- Bo moja „Maryna" się nudzi - mruczy „Bat", gładząc zimną lufę erkaemu.
Po godzinie Niemcy próbują rozeznać las z lewej, od Kosowa. Ale tam podpuszczeni na bliską odległość zostają przyduszeni do ziemi krzyżowym ogniem II batalionu kapitana „Przeboja" i długi czas upływa, nim odciążona ogniem moździerzy kompania niemiecka wycofa się, zbierając z pola licznych zabitych i rannych.

Oficerowie I bat. 2 pp Leg. w czasie "Burzy". Od lewej "Nurt", NN, "Antoniewicz", "Mariański"
Jest już lekki zmierzch, gdy do kapitana „Nurta" melduje się goniec od kapitana „Przeboja". Przed chwilą w Kwilinie wyładował się batalion wermachtu i Niemcy szykują się do ataku frontalnego, którego oddział kapitana „Przeboja" nie będzie w stanie wytrzymać. Równocześnie nadlatuje galopem ułan z patrolu „Bogorii".
- Panie komendancie, silne oddziały nieprzyjaciela, około sześciuset ludzi, marszem ubezpieczonym opuściły Chlewice, kierując się na las. Chlewice są stąd najwyżej o trzy kilometry. Uderzenie więc pójdzie prosto na skraj lasu broniony przez batalion „Nurta". Ale czyż można zostawić „Przeboja" bez pomocy ?
-Proszę powiedzieć kapitanowi „Przebojowi", że wydzielona z batalionu kompania porucznika „Jurka" w przypadku ataku Niemców wesprze was. Więcej dać nie mogę.
Ale oto zmrok zapada coraz głębszy i po godzinie oczekiwania gońcy meldują, że oddziały nieprzyjaciela wycofały się zarówno do Kwiliny, jak i Chlewic. Tak, Niemcy w ciemności lasu boją się bardzo. Ale to nie znaczy, że zawieszą działalność aż do jutra. Na pewno już pracują polowe radiostacje, brzęczą telefony, po szosach pędzą motocyklowi gońcy, aby właśnie przez tę noc podciągnąć większe siły i w trójkącie szos Radków - Kosów- Chlewice zamknąć wykrytą „bandę".
Znają tę taktykę dowódcy leśnych batalionów i gdy tylko zrobiło się ciemno, gdy patrole potwierdziły, że nieprzyjaciel wycofał się na pozycje wyjściowe, zarządzono wymarsz.
- Może pójdziemy na Podłazie - myśli z nadzieją na odzyskanie kurtki, dygocący w cienkim płaszczu „Halny".
Nim pierwsze oddziały niemieckie zdołały obsadzić boczne drogi, przewalili się ośmiusetosobową siłą przez pustą szosę Kosów - Radków i późnym wieczorem doszli do bagnistych brzegów Nidy. Most na drodze do Dąbia nie był pilnowany, więc przez rzekę przeszli suchą nogą. Stąd do Podłazia było najwyżej dwa kilometry, ale zarządzono ostry reżim i „Halny" nie mógł się pogodzić z myślą, że przemarsz w tak bliskim sąsiedztwie wypranego munduru może się już nie powtórzyć. Przypadł do strzemion klaczy „Szorta" i zameldował mu chęć odejścia z oddziału na dwie godziny.
— Podchorąży, co wy, zwariowaliście ? Niemcy w pościgu, a temu zachciewa się munduru - gardłował stary oficjalnie, a gdy wyfukał się urzędowo, zaczął jak zwykle:
- Cholera, stary partyzant, a głupi jak but. I to dowódca drużyny. Jak ci nie wstyd ?
„Halnego" ogarnęła pasja. Dobrze mu koszałki opowiadać, jak siedzi suchym tyłkiem na opasłej klaczy - myślał wściekły.
-Panie komendancie, niech pan spojrzy, jak ja chodzę od tygodnia - rozerwał poły szynela i błysnął w ciemności bielą podkoszulki.
Nie chcę, żeby mnie szlag trafił na jakieś zapalenie płuc.
-Zgubisz oddział. Nie trafisz. Nadziejesz się na Niemców - opierał się stary, ale już coraz słabiej. Wreszcie przerzucił nogę przez kulbakę i zeskoczył na ziemię.
-A niech cię szlag trafi. Bierz Baśkę i gnaj. Tylko wracaj za godzinę. Pamiętaj hasło: Zamek - Zakroczym.
Zatoczył „Halny" kobyłą i śmignął witką po tłustym zadzie. Okrzyknął się bocznym strażom, żeby go nie ostrzelali, gdy będzie wracał.
Po dziesięciu minutach był w Podłaziu. Na dawnej kwaterze powitano go serdecznie, po matczynemu. Gospodyni wyjęła z ukrycia wyprany i wyprasowany mundur, córki już grzały mleko, „bo pan pewno zmarznięty". Złapał tobołek z mundurem pod pachę i choć bardzo mu się chciało mlekiem zagrzać żołądek wypchany suchym chlebem, skoczył na konia. Za ostatnią chatą obejrzał się za siebie. Z wysokim tembrem silników od Krasowa wjeżdża do wsi niemiecka kolumna, błyskając licznymi przyciemnionymi światłami. Niemcy obsadzili Nidę drugim pierścieniem obławy. Zaśmiał się głośno.
- Jutro zewrzecie swoją pięść i obudzicie się z ręką w nocniku - myślał radośnie.
Pochylony nad karkiem Baśki gnał ku Dąbiu, aby dogonić umykające z saku bataliony. Zatańczył przed „Szortem", nim minęła godzina od wyjazdu. Stary spojrzał na zegarek i rzekł z uznaniem:
- Chyba pędziłeś jakby cię diabeł w tyłek ugryzł.
- Niemcy zajmują Podłazie. Pewnie obsadzają Nidę - meldował „Halny". - Mało mi pięt nie przytrzasnęli, ale udało się uskoczyć.
Maszerowali teraz przez pole, bezleśnym terenem, odkryci, dlatego też cała kompania „Dzika" została rzucona na przednie ubezpieczenie. Byli sami. Godzinę temu bataliony „Marcina" i „Przeboja" odbiły nieco w lewo i poszły w kierunku na Konieczno, oni zaś szli tak, że przed północą przeskoczyli szosę z Nagłowic do Włoszczowej i po przemknięciu się między Lipnem i Przygradowem zapadli w lasy biwakiem. Znów odezwało się zmęczenie zwalające z nóg po dwudziestokilometrowym marszu, a dokoła otaczał ich szemrzący deszczem, mokry, ponury las. Ale co tam. I tak są przecież przemoczeni, więc ta dodatkowa porcja wilgoci od ziemi już mało zaszkodzi.
„Halny", choć porażony zmęczeniem nie mniej od innych, nie położy się pod sosnę, chce wreszcie złapać ten oczekiwany, wytęskniony od dwóch tygodni moment przywdziania suchego, czystego munduru. I tu przychodzi mu przeżyć jedno z największych rozczarowań - mundur, owa kurtka, czyściutka, wyprasowana, tak się zbiegła w czasie prania, że zupełnie nie wchodzi na podchorążego. Czarna rozpacz. Wszelkie próby, nadzieje, że „może się rozciągnie" biorą w łeb i po dalszej godzinie szarpań mundur przechodzi jako spuścizna rodowa w ręce „Kaktusa" - brata „Halnego". Bo „Kaktus" wytrwał w domu tylko do wiosny czterdziestego czwartego, potem dołączył i teraz tuła się wraz ze starszym bratem.

Od lewej: "Tarzan" Tomasz Wójcik i "Topola" Józef Piwnik (brat por. "Ponurego")
Rano czeka ich znów suchy prowiant, czyli wilgotny chleb. Nie tylko ogniska, ale papierosa nie wolno zapalić. Nad lasem w ciasnych skrętach buczy dwukadłubowy zwiadowczy focke wulf. Niemcy znów ich mają na celowniku. Całonocny wysiłek odskoku z zastawionych sideł udał się tylko połowicznie - obława pod Kwiliną co prawda ich nie ogarnęła, ale śladu za sobą nie zamietli. Niemcy go uchwycili. I teraz, jak co dzień od trzech dni, tylko godziny dzielą ich od boju.
Zwiad donosi „Nurtowi", że trzy kilometry w głębi lasu, w otoczonej borem wiosce Michałów kwaterują bataliony „Marcina" i „Przeboja". Wysłany tam patrol oficerski ma za zadanie ustalić wspólny plan działania na wypadek walki.
Niemców na przedpolach od strony Lipna i Przygradowa nie widać, nie ma ich też w samych wsiach. Ale to kwestia godzin. Już na pewno są w drodze, a kołujący nad lasem focke wulf jest doskonałym drogowskazem.

Żołnierze I bat. 2 pp Leg. W górnym szeregu od lewej: "Igo" Witold Szafrański, "Tudor" Serwacy Chruściński, dr "Łada" Ryszard Goller, "Smrek" Stanisław Skorupka, NN. Poniżej siedzą: "Kmicic" Marian Janikowski, "Mruk" Konrad Suwalski, "Sęp" Stanisław Łebek
Próżne dalsze uskakiwanie, bo to odwlecze rozprawę najwyżej o kilku godzin. Żołnierz jest u kresu sił, brak snu i ciepłego jedzenia, zimno i niewyspanie rozkładają psychicznie nawet najsilniejszych. Rozumie to „Nurt" i mimo że bitwa to zabici i ranni, woli ją od nieustannego odskoku.
cdn.
Cezary Chlebowski "Reportaż z tamtych dni" KAW, Warszawa 1988 (fragmenty), zdjęcia - reprodukcje z prywatnych zbiorów autora.
-------------------------------------------------------------------------------
Za racji dużego zainteresowania cyklem historycznym publkowanym na łamach naszego portalu. Od następnego tygodnia opowieści historyczne zamieszczać będziemy we wtorki oraz piątki. Zapraszamy do śledzenia naszej strony
Mariusz Gruszczyński
Trzy bataliony warują ukryte w mokrym lesie. Ośmiuset ludzi ma nadzieję, że łańcuch obławy przesunie się bokiem, że nikt ich nie będzie szukał w lesie tak blisko szosy. Złudzenie trwa. Ale tylko do południa.
Pisk hamujących na szosie samochodów niemieckich słychać aż tu, pod drzewami. Między chałupami Kwiliny przez szkła oficerskich lornetek widać wysiadających Niemców. Po wczorajszych niepowodzeniach niemieccy szperacze ostrożnie wychodzą w pole. Wąski przesmyk między stawami zmusza ich do skupienia się i wtedy erkaemy 2 kompanii batalionu kapitana „Marcina" w mig przepędzają ich do wsi.
- Stary - mówi uradowany „Bat" do „Halnego" - ale ci celowniczowie od „Marcina" to remiechy niewąskie. A kiedy my?
- Nie martw się. Może dziś, a może jutro, uszami ci wyjdzie - uspokaja go „Halny."
- Bo moja „Maryna" się nudzi - mruczy „Bat", gładząc zimną lufę erkaemu.
Po godzinie Niemcy próbują rozeznać las z lewej, od Kosowa. Ale tam podpuszczeni na bliską odległość zostają przyduszeni do ziemi krzyżowym ogniem II batalionu kapitana „Przeboja" i długi czas upływa, nim odciążona ogniem moździerzy kompania niemiecka wycofa się, zbierając z pola licznych zabitych i rannych.

Oficerowie I bat. 2 pp Leg. w czasie "Burzy". Od lewej "Nurt", NN, "Antoniewicz", "Mariański"
Jest już lekki zmierzch, gdy do kapitana „Nurta" melduje się goniec od kapitana „Przeboja". Przed chwilą w Kwilinie wyładował się batalion wermachtu i Niemcy szykują się do ataku frontalnego, którego oddział kapitana „Przeboja" nie będzie w stanie wytrzymać. Równocześnie nadlatuje galopem ułan z patrolu „Bogorii".
- Panie komendancie, silne oddziały nieprzyjaciela, około sześciuset ludzi, marszem ubezpieczonym opuściły Chlewice, kierując się na las. Chlewice są stąd najwyżej o trzy kilometry. Uderzenie więc pójdzie prosto na skraj lasu broniony przez batalion „Nurta". Ale czyż można zostawić „Przeboja" bez pomocy ?
-Proszę powiedzieć kapitanowi „Przebojowi", że wydzielona z batalionu kompania porucznika „Jurka" w przypadku ataku Niemców wesprze was. Więcej dać nie mogę.
Ale oto zmrok zapada coraz głębszy i po godzinie oczekiwania gońcy meldują, że oddziały nieprzyjaciela wycofały się zarówno do Kwiliny, jak i Chlewic. Tak, Niemcy w ciemności lasu boją się bardzo. Ale to nie znaczy, że zawieszą działalność aż do jutra. Na pewno już pracują polowe radiostacje, brzęczą telefony, po szosach pędzą motocyklowi gońcy, aby właśnie przez tę noc podciągnąć większe siły i w trójkącie szos Radków - Kosów- Chlewice zamknąć wykrytą „bandę".
Znają tę taktykę dowódcy leśnych batalionów i gdy tylko zrobiło się ciemno, gdy patrole potwierdziły, że nieprzyjaciel wycofał się na pozycje wyjściowe, zarządzono wymarsz.
- Może pójdziemy na Podłazie - myśli z nadzieją na odzyskanie kurtki, dygocący w cienkim płaszczu „Halny".
Nim pierwsze oddziały niemieckie zdołały obsadzić boczne drogi, przewalili się ośmiusetosobową siłą przez pustą szosę Kosów - Radków i późnym wieczorem doszli do bagnistych brzegów Nidy. Most na drodze do Dąbia nie był pilnowany, więc przez rzekę przeszli suchą nogą. Stąd do Podłazia było najwyżej dwa kilometry, ale zarządzono ostry reżim i „Halny" nie mógł się pogodzić z myślą, że przemarsz w tak bliskim sąsiedztwie wypranego munduru może się już nie powtórzyć. Przypadł do strzemion klaczy „Szorta" i zameldował mu chęć odejścia z oddziału na dwie godziny.
— Podchorąży, co wy, zwariowaliście ? Niemcy w pościgu, a temu zachciewa się munduru - gardłował stary oficjalnie, a gdy wyfukał się urzędowo, zaczął jak zwykle:
- Cholera, stary partyzant, a głupi jak but. I to dowódca drużyny. Jak ci nie wstyd ?
„Halnego" ogarnęła pasja. Dobrze mu koszałki opowiadać, jak siedzi suchym tyłkiem na opasłej klaczy - myślał wściekły.
-Panie komendancie, niech pan spojrzy, jak ja chodzę od tygodnia - rozerwał poły szynela i błysnął w ciemności bielą podkoszulki.
Nie chcę, żeby mnie szlag trafił na jakieś zapalenie płuc.
-Zgubisz oddział. Nie trafisz. Nadziejesz się na Niemców - opierał się stary, ale już coraz słabiej. Wreszcie przerzucił nogę przez kulbakę i zeskoczył na ziemię.
-A niech cię szlag trafi. Bierz Baśkę i gnaj. Tylko wracaj za godzinę. Pamiętaj hasło: Zamek - Zakroczym.
Zatoczył „Halny" kobyłą i śmignął witką po tłustym zadzie. Okrzyknął się bocznym strażom, żeby go nie ostrzelali, gdy będzie wracał.
Po dziesięciu minutach był w Podłaziu. Na dawnej kwaterze powitano go serdecznie, po matczynemu. Gospodyni wyjęła z ukrycia wyprany i wyprasowany mundur, córki już grzały mleko, „bo pan pewno zmarznięty". Złapał tobołek z mundurem pod pachę i choć bardzo mu się chciało mlekiem zagrzać żołądek wypchany suchym chlebem, skoczył na konia. Za ostatnią chatą obejrzał się za siebie. Z wysokim tembrem silników od Krasowa wjeżdża do wsi niemiecka kolumna, błyskając licznymi przyciemnionymi światłami. Niemcy obsadzili Nidę drugim pierścieniem obławy. Zaśmiał się głośno.
- Jutro zewrzecie swoją pięść i obudzicie się z ręką w nocniku - myślał radośnie.
Pochylony nad karkiem Baśki gnał ku Dąbiu, aby dogonić umykające z saku bataliony. Zatańczył przed „Szortem", nim minęła godzina od wyjazdu. Stary spojrzał na zegarek i rzekł z uznaniem:
- Chyba pędziłeś jakby cię diabeł w tyłek ugryzł.
- Niemcy zajmują Podłazie. Pewnie obsadzają Nidę - meldował „Halny". - Mało mi pięt nie przytrzasnęli, ale udało się uskoczyć.
Maszerowali teraz przez pole, bezleśnym terenem, odkryci, dlatego też cała kompania „Dzika" została rzucona na przednie ubezpieczenie. Byli sami. Godzinę temu bataliony „Marcina" i „Przeboja" odbiły nieco w lewo i poszły w kierunku na Konieczno, oni zaś szli tak, że przed północą przeskoczyli szosę z Nagłowic do Włoszczowej i po przemknięciu się między Lipnem i Przygradowem zapadli w lasy biwakiem. Znów odezwało się zmęczenie zwalające z nóg po dwudziestokilometrowym marszu, a dokoła otaczał ich szemrzący deszczem, mokry, ponury las. Ale co tam. I tak są przecież przemoczeni, więc ta dodatkowa porcja wilgoci od ziemi już mało zaszkodzi.
„Halny", choć porażony zmęczeniem nie mniej od innych, nie położy się pod sosnę, chce wreszcie złapać ten oczekiwany, wytęskniony od dwóch tygodni moment przywdziania suchego, czystego munduru. I tu przychodzi mu przeżyć jedno z największych rozczarowań - mundur, owa kurtka, czyściutka, wyprasowana, tak się zbiegła w czasie prania, że zupełnie nie wchodzi na podchorążego. Czarna rozpacz. Wszelkie próby, nadzieje, że „może się rozciągnie" biorą w łeb i po dalszej godzinie szarpań mundur przechodzi jako spuścizna rodowa w ręce „Kaktusa" - brata „Halnego". Bo „Kaktus" wytrwał w domu tylko do wiosny czterdziestego czwartego, potem dołączył i teraz tuła się wraz ze starszym bratem.

Od lewej: "Tarzan" Tomasz Wójcik i "Topola" Józef Piwnik (brat por. "Ponurego")
Rano czeka ich znów suchy prowiant, czyli wilgotny chleb. Nie tylko ogniska, ale papierosa nie wolno zapalić. Nad lasem w ciasnych skrętach buczy dwukadłubowy zwiadowczy focke wulf. Niemcy znów ich mają na celowniku. Całonocny wysiłek odskoku z zastawionych sideł udał się tylko połowicznie - obława pod Kwiliną co prawda ich nie ogarnęła, ale śladu za sobą nie zamietli. Niemcy go uchwycili. I teraz, jak co dzień od trzech dni, tylko godziny dzielą ich od boju.
Zwiad donosi „Nurtowi", że trzy kilometry w głębi lasu, w otoczonej borem wiosce Michałów kwaterują bataliony „Marcina" i „Przeboja". Wysłany tam patrol oficerski ma za zadanie ustalić wspólny plan działania na wypadek walki.
Niemców na przedpolach od strony Lipna i Przygradowa nie widać, nie ma ich też w samych wsiach. Ale to kwestia godzin. Już na pewno są w drodze, a kołujący nad lasem focke wulf jest doskonałym drogowskazem.

Żołnierze I bat. 2 pp Leg. W górnym szeregu od lewej: "Igo" Witold Szafrański, "Tudor" Serwacy Chruściński, dr "Łada" Ryszard Goller, "Smrek" Stanisław Skorupka, NN. Poniżej siedzą: "Kmicic" Marian Janikowski, "Mruk" Konrad Suwalski, "Sęp" Stanisław Łebek
Próżne dalsze uskakiwanie, bo to odwlecze rozprawę najwyżej o kilku godzin. Żołnierz jest u kresu sił, brak snu i ciepłego jedzenia, zimno i niewyspanie rozkładają psychicznie nawet najsilniejszych. Rozumie to „Nurt" i mimo że bitwa to zabici i ranni, woli ją od nieustannego odskoku.
cdn.
Cezary Chlebowski "Reportaż z tamtych dni" KAW, Warszawa 1988 (fragmenty), zdjęcia - reprodukcje z prywatnych zbiorów autora.
-------------------------------------------------------------------------------
Za racji dużego zainteresowania cyklem historycznym publkowanym na łamach naszego portalu. Od następnego tygodnia opowieści historyczne zamieszczać będziemy we wtorki oraz piątki. Zapraszamy do śledzenia naszej strony
Mariusz Gruszczyński

skomentowany przez: ytajaca
skomentowany przez: Pytajaca
skomentowany przez: Kasia
skomentowany przez: anonimowy
skomentowany przez: Zbigniew
skomentowany przez: Pola