Paryska 232A | Skarżysko-Kamienna +48 663 01 55 99 kontakt@skarzysko24.pl
- Reklama -
Image

Opowieść o Halnym (cz.9)

- Idziemy na Dziebałtów. Wywiad doniósł, że kwateruje tam baon artylerii niemieckiej, podobno lekkie działa - relacjonuje swoim "Halny". Niestety, dokładne miejsce ulokowania dział, ani siła nieprzyjaciela nie są znane. Zresztą działami zajmą się inni. Patrzcie tu na mapę - brudnym paluchem dziobie w miejsce, gdzie kończy się kolor zielony, który oznacza lasy, a małe gęste punkciki zdobi napis "Dziebałtów". My obchodzimy wieś od zachodu i rolujemy po cichu przysiółek odchodzący od Dziebałtowa w bok. Tam podobno Niemców nie ma.

 - A jak będą ? - pyta nerwowo młody "Kniaź" - Stanisław Alkiewicz.
 - To wybijemy granatami w chałupach.
 - Granatami ? Przecież tam są gospodarze, Polacy.


Zapada cisza. Nikt nie znajduje odpowiedzi na to pytanie. Wreszcie "Halny" decyduje się przerwać milczenie.
 
- To jest wojna. A zresztą na pewno w izbach gdzie są Niemcy, Polacy nie będą spali - mówi to wbrew sobie, bo wie, że granat obronny wrzucony do izby rozwali drewniane przepierzenie i poszatkuje wszystko. Ale co ma powiedzieć ? Taki rozkaz. [...]


Żołnierz wie tylko część prawdy, drugą część znają jego zwierzchnicy. A jest ona także pełna niedomówień. Decyzję uderzenia na Dziebałtów podjął tego dnia rano płk "Lin" (Antoni Żółkiewski) z dwóch powodów: celem podreperowania morale wojska, po nieprzychylnie przyjętej decyzji odwrotu z marszu na Warszawę, oraz aby zdobyć działa, które miały być przydatne w dalszych akcjach w ramach planu "Burza". W planie tym przewidywano także uderzenia na Kielce i Radom. W południe, gdy na odprawie dowódców batalionów przedstawiono plan i zlecono początkowo do wykonania batalionowi "Nurta" pod jego bezpośrednim dowództwem, tan, zorientowawszy się, że rozpoznanie jest bardzo mgliste, wypowiedział się przeciwko akcji, nie wróżąc jej powodzenia. Ponieważ nie wszyscy podzielali jego zastrzeżenia, postanowiono uderzyć na Dziebałtów specjalnie stworzoną grupą międzybatalionową, nad którą komendę powierzono dowódcy II batalionu z 2 pułku piechoty legionowej, kpt. "Tarninie" - Tadeuszowi Pytlakowskiemu.

Kadra oficerska Zgrupowań. Od lewej: ppor. "Rafał Mocny", por. "Jurek", ppor. "Witek", por. "Mariański", ppor. "Robot", z fajką por. "Czarka"

Woda w Czarnej sięga po pas i jest chłodna, nawet zimna. Sierpniowe noce są jednak tak gorące, parne, że żołnierzy nie martwi ta kąpiel. Nowe grupy szperaczy idą do przodu, są oczami i uszami pomykających lasem na przełaj kompanii. Rzecz najważniejsza w obecnej akcji to utajenie jej do końca, to pełne zaskoczenie. Język lasu wchodzi między wsie Młyny Dziebałtowskie i Sielpię. Gdzieś z prawej zanosi się ujadaniem zbyt czujny pies. Szosa równo rozcina las białą krechą. Ten ruchliwy za dnia trakt z Końskich do Kielc w księżycowej poświacie jest widmowo pusty. Przy płocie gajówki radoszyckiej kompanie czekają, aż zwiad wymaca szosę. Potem skok, łomot butów po twardziźnie i znów las. Ale już rzadki, poprzetykany polankami. I wreszcie golizna. W dali, ze dwa kilometry od lasu, ciemna plama - to Dziebałtów, wieś duża, licząca ze dwieście chałup. Jak kciuk u rozpostartej ręki odstaje od wsi na zachód ten ich przysiółek - wolny od Niemców, jak doniosło rozpoznanie.

 - Chłopcy - mówi półgłosem "Szort" do swojej półkompanii - za pół godziny wchodzimy do akcji. Wystarczy, aby przejść te dwa kilometry nawet półkolem. Pamiętajcie, uda się, jeżeli podejdziemy cicho.

Tyraliera rozciągnięta na trzysta metrów sunie po rżysku. Jest widno od pyzatego, tak widno, że aż strach iść. Co przezorniejsi łamią równą linię tyraliery, woląc sąsiedztwo szerokich łat ciemnej zieleni kartofliska, sięgającej do kolan, niż żółty ekran głośno szeleszczącego rżyska.
 
- Trzymaj linię - nawołują drużynowi - idziemy na tle lasu, nie widzą nas. Gówno prawda. Jeśli nie śpią - widzą i to dobrze. Więc może śpią ? A może już biorą poprawki na celownikach cekaemów, może pobudzone   cichym alarmem załogi obsiadły krótkie lufy moździerzy i teraz trzymając lepkie od wazeliny pociski czekają tylko, aż oni podejdą bliżej, aby ogień był skuteczny, pełny. Może w tej chwili unosi się w górę oficerska ręka w czarnej rękawiczce i za chwilę opadnie w dół i krzyk "Feuer" zginie w jazgocie cekaemów ?


Ale nic się nie dzieje, tylko księżyc świeci, rżysko kładzie się pod butami i pot zalewa oczy. Pot wysiłku i pot strachu.
Od prawego skrzydła leci szeptem rozkaz:

 - Lewe skrzydło zachodzić i marsz na wieś.
Koniec lewego skrzydła stanowi drużyna "Halnego". Rozkaz popędza ich do przyspieszonego marszu, przetykanego momentami półbiegiem. "Kniaziowi", który targa w obu rękach skrzynkę z amunicją do "Maryny" "Bata", brakuje tchu, a jeszcze "Bat" ruga go srogo:
 - Lebiego, grzechotkę sobie robisz ze skrzynki? Ciszej, do cholery, bo pobudzisz Niemców w Końskich.


Wreszcie tyraliera wyrównana, teraz marsz prostopadle ku wsi. Linia się łamie, tylko jej prawy i lewy skraj sunie polem, zaś centrum porozbijane na małe grupki pomyka ku pierwszym chałupom.

Zegarek na ręku "Szorta" wskazuje czas ich wejścia do akcji. To znaczy, że doszli, że osiągnęli przysiółek bez podnoszenia alarmu, że rozpoznanie było dobre i Niemców w tej części wsi nie ma. Aż dziw, że ich dotąd nikt nie zauważył, przecież do coraz wyraźniej rysującej się przed nimi wsi jest nie dalej jak dwieście metrów. A może "Jędrusie" i "Zawiszacy" nie doszli i dlatego taka cisza ? A może akcja odwołana, tylko łącznik z rozkazem nie dotarł do nich - najdalej wysuniętych na zachód ?

Łomot w kartofliskach prawie u stóp chłopców "Halnego" jest tak nagły, że zamienia ich w słup soli. Baniasty hełm wypryska w górę, pod nim przerażone oczy, widocznie ledwo otwarte w czasie głębokiego snu, rozwarta do krzyku gęba, obok niej szybki ruch czterech innych hełmów w płytkim okopie.
Półobrót "Bata" jest błyskawiczny, jakby brał zamach kosą, a czerwony strumień ognia na końcu lufy "Maryny" przygważdża całą piątkę do ziemi. Zachłystują się spazmatycznie peemy, gdaczą erkaemy, głucho stękają granaty, a od wsi niesie się zmieszana wrzawa ludzkiego krzyku i pękającego szkła.

"Szort" z tompsonem na pasie, z granatem w ręku sunie przytulony plecami wzdłuż ściany chaty. Ruchami ręki zgarnia chłopaków w cień zabudowań, pod osłonę krzaków, bo rozzuchwaleni dotychczasowym powodzeniem, dość jawnie zaczynają biec od chaty do chaty.
Wreszcie jest okno. Chorąży ostrożnie zagląda, ale za szybą czerń jest kompletna. Po chwili przyzwyczajone oko rozróżnia wielkie łoże zawalone betami i pustą podłogę - znaczy, wojska nie ma.

Odbicie plecami od ściany i nagły skok przez otwartą przestrzeń pod wielką kępę bzów. Szybki bieg jednego z chłopaków budzi psa w opłotkach, który zanosi się wściekłym jazgotem.
Do okna następnej chaty "Szort" ma nie więcej jak dziesięć kroków. Znów tompson na pas, granat w rękę i skok. Biegnie, za plecami ciszę rozwala seria browninga. To "Maryna" "Bata" - notuje podświadomie i przypada do szyby. Dokoła jazgoczą peemy. Nie ma czasu na ostrożne zaglądanie, pchnięta pięścią szyba ustępuje z brzękiem i zaraz z izby bucha zmieszana wrzawa głosów niemieckich. "Szort" łapie zawleczkę granatu w zęby...

Ucisk, który naraz spada nań z tyłu jest dławiący i unieruchamia chorążego na sekundę. Ktoś, kto go oplótł ramionami i ściska z niedźwiedzią siłą, charczy mu teraz prosto w ucho:

 - Ach, du verfluchte...

Wartownik - przelatuje przez skołataną głowę myśl i natychmiast pobudza refleks. "Szort" nigdy nie był komandosem, ale wieloletnie doświadczenie starego instruktora szkoły podoficerskiej okazuje się być wcale nie gorsze. Szybki rzut ciała do przodu z Niemcem uczepionym na plecach, tompson wciśnięty między nogi opiera się twardo lufą o krocze przeciwnika i "Szort" ściąga spust. Automat szarpie się w dłoniach chorążego. Niemiec wyje jak potępieniec, szponiaste palce wbija w kurtkę "Szorta", a po chwili osuwa się na klęczki z rozwalonym serią podbrzuszem. Oswobodzony "Szort" skacze jeszcze raz do okna, odtrąca wystawioną lufę empi, szarpnąwszy zawleczkę ciska granat w czerń i przywiera plecami do ściany. Łomot, gwizd odłamków, drewniana ściana zafalowała niebezpiecznie i z izby buchnął krzyk i skowyt.

Cholerne rozpoznanie, przecież tu miało nie być Niemców - złorzeczy "Szort" i pędzi pod następne okno. Dokoła ze wszystkich stron łomoczą wybuchy granatów. Na jednym z większych obejść stoją równym szeregiem trzy wielkie artyleryjskie ciągniki.  Ciągników brać nie kazali - rozgrzesza się w myśli "Dzium" (Czesław Oświeciński) ciągnąc po zbiornikach równym ściegiem serii erkaemu. Błysnęło i gejzer ognia rozwalił na boki ciemność. Teraz już jak przy jupiterach prażyli z peemów, kisów, stenów i kaemów po wybiegających z izb rozespanych Niemcach, których w tym przysiółku miało nie być
 
- Jakie straty ? - pyta przez ogień "Szort".
 - "Wydra" (Stanisław Underlich) dostał granatem !
 - "Dzium" przed chwilą oberwał !

Dwaj żołnierze z 3 kompanii chor. "Szorta", od lewej: "Dzium" Czesław Oświeciński i "Dan" Arkadiusz Wnętrzak


Niewesołe wieści. Znaczy, że nieprzyjaciel, choć zaskoczony, odgryza się. Kompania por. "Jurka" (Władysław Czerwonka) idzie twardo w ogniu środkiem wsi. Kaprale "Gal" (Jerzy Łabuś) i "Kogut" ( Czesław Kurczyński) oraz strzelcy "Ben" (Bernard Zalisz) i "Bór" (Zbigniew Lange) wdzierają się do budynku szkolnego, zamienionego przez Niemców na wartownię i mimo silnego ognia, granatami wybijają nieprzyjaciela.
Wypadają za budynek i ... zdumienie.

strz. "Bór" Zbigniew Lange

Na polu sterczy wkopana w ziemię olbrzymia haubica, wysoko w niebo zadzierając lufę. Przecież nie tu miały być działa i nie takie - artyleria lekka.
 
- Jezus, Maria ! - woła stary artylerzysta. plut. "Zagłoba" (Władysław Kowalczyk). Toż to dwieście dwudziestka piątka.


Tego nie ruszy stąd żadna siła. Ta artyleria jest nieprzydatna w partyzanckich planach. Na krzyk "Zagłoby" chłopcy odskakują i przypadają do ziemi, a on wpycha w wielką lufę podfaszerowanego na tę okazję "gamona". Huk jest głuchy, ale podmuch piekielny. Gdy tylko dym rozstąpił się nieco, zamiast haubicy ujrzeli stalowy kwiat o dziwnie powykręcanych, monstrualnych płatach.

 - Teraz na tabory ! - wrzeszczy "Kogut" i chłopcy wpadają w dalsze obejścia.

"Jędrusie" i "Zawiszacy" uderzyli brawurowo, gdy tylko "Maryna" "Bata" rozdarła ciszę. Szli tak szybko, że w ogniu ich broni i wybuchów granatów nieprzyjaciel dał tyły i choć odgryzał się, zepchnięto go za wiejską drogę. Dalej iść się nie da - erkaemy nieprzyjaciela prują tak gęsto wzdłuż traktu, że się mysz nie prześlizgnie. "Jędrusie" próbują co chwila przeskoczyć, ale bez skutku, a za to krew się leje coraz obficiej. Noszowi raz po raz odciągają do tyłu rannych: "Zdzicha - Tarzana" (Zdzisław Fijałkowski), "Zbyszka - Warszawiaka" (Aleksander Modzelewski), "Konusa" (Edward Ponikowski), "Wolnego" (Eugeniusz Broda), "Ghandiego" (Mieczysław Pawlikowski), "Szpaka" (Mieczysław Gronka).
Wreszcie udaje się sforsować szosę drużynie "Wujka", przeskakują jakieś podwórka, pole i niespodzianka - głęboko wkopane działo - olbrzym. Przeciwpancerny granat wędruje w lufę i znów na ich szlaku zostaje wrak armaty.


Ani "Jędrusie" ani "Zawiszacy" nie natrafiają na artylerię lekką nadającą się do zabrania, znajdują jedynie olbrzymie haubice ulokowane akurat nie tam, gdzie sygnalizował wywiad. Walka we wsi trwa już dobre pół godziny. Gdy momentami cichnie huk granatów, słychać dalekie serie. To Niemcy, kwaterujący w Brodach i Wincentowie, idą w sukurs tym z Dziebałtowa. Czas odskoczyć. Czerwona rakieta pnie się w niebo.
 
- Odskok, odskok ! - leci rozkaz z ust do ust.


Teraz jak najszybciej oderwać się od nieprzyjaciela, wpaść na pole i biegiem do zbawczego lasu. Ale nie było im sądzone przebycie tej drogi w spokoju. Bo gdy tylko ruszyli przez pole, gdy Niemcy się połapali, że napastnik nie zagraża już i ustępuje, zagrały długimi seriami cekaemy i erkaemy. W jednej chwili droga odwrotu została kompletnie pokryta ogniem blokującym. Przyciśnięci do ziemi zapalającymi pociskami "Nurtowcy", "Jędrusie" i "Zawiszacy" - dwustu ludzi - nie mogą podnieść głowy. A Niemcy amunicji nie żałują, widać, że mogą ich tu tak trzymać aż do świtu, a wtedy ? Rozumie to leśna brać i erkaemiści kierują lufy swych maszynek ku wsi. Stanowiska broni maszynowej nieprzyjaciela płoną żywym ogniem z drgających luf. To ułatwia celowanie. Grzeją więc "Baty", "Bory", "Gale" po cekaemach we wsi i zmuszają je choć na chwilę do milczenia. Pod tym zaporowym ogniem, wykorzystując chwilowe przerwy w obstrzale, kompanie skokami wycofują się w stronę lasu. Świt zastaje ich już w lesie. Na szczęście. Teraz szybki marsz ku Cisownikowi i Strażnicy. Zamiast zdobycznych dział, niosą szesnaście noszy.
W pełnym dniu następuje w dowództwie podsumowanie wyników nocnego uderzenia. Nie zdobyto artylerii lekkiej, bo jej tam w ogóle nie było. Nadziano się na haubice, których nawet ruszyć by się nie dało. Rozpoznanie wywiadu okazało się całkowicie fałszywe. Zagwożdżono Niemcom dwa ciężkie działa, spalono ciągniki i tabory, a zabito i raniono - jak meldował wywiad - ponad czterdziestu żołnierzy. Wśród polskiej ludności wsi było zaledwie kilku lekko rannych.

"Jurki" czyli 1 kompania por. "Jurka" na zbiórce

Straty partyzanckie były znacznie niższe. W Dziebałtowie zginęło trzech żołnierzy (m.in. ppor. "Orlik" ze sztabu dywizji oraz rozerwany granatem nauczyciel z Jędrzejowa "Wisłok" - Zygmunt Kubski od "Szorta"), a trzynastu odniosło rany.
Był jeszcze jeden zysk z uderzenia na Dziebałtów, zysk niewymierny, ale ważny. Określił go krótko "Bat"  :
 
- Nareszcie się zaczęło !


cdn.



Cezary Chlebowski "Reportaż z tamtych dni" KAW, Warszawa 1988 (fragmenty), zdjęcia - reprodukcje z prywatnych zbiorów autora.


Mariusz Gruszczyński
pierwsin.png

wikary

Aktualności
Sport
Kronika policyjna
- Reklama -
-www.bramyprodukcja.pl--.jpg
ckziu_luty2025.gif
dompogrzebowy_out.jpg
Najnowsze artykuły
Zaproszenia
- Reklama -
Dobre Fotki Mariusz Busiek
Ostatnio komentowane
Ostatnio popularne
Na naszym Facebooku
Informacje praktyczne
Redakcja
ul. Paryska 232A/3
26-110 Skarżysko-Kamienna
+48 663 01 55 99
+48 508 12 72 16
kontakt@skarzysko24.pl
Nota prawna

Wydawca portalu skarzysko24.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy i postów zamieszczanych przez użytkowników portalu. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.

Logowanie