Jak Ponury więzienie w Pińsku rozbijał (cz.3)
I oto nadszedł dzień zero - 18 I 1943 roku. Za kilka minut nadejdzie też godzina zero. Trzymał lekki mrozik i padał rzadki śnieg. Ledwo go widać w szybko zapadającym zmroku i świetle przyciemnionych latarń. Mroźno. Przed kinem kręci się kilkudziesięciu amatorów jakiegoś wojennego filmu. Przeważają żołnierze w mundurach feldgrau.
Punktualnie 3 minuty przed godziną 17.00 zza rogu małej uliczki wyjeżdża na Brzeską osobowy opel w barwach feldgrau i (założonym przed chwilą) numerem rejestracyjnym ze złowieszczymi literkami „POL" (Polizei). Kierowca, „Motor", sprawnie prowadzi wóz, bacznie uważając, by nie potrącić któregoś z żołnierzy lub jego panienki, spieszących do kina. Tuż przed więzienną bramą samochód skręca na podjazd i zatrzymuje się, maską prawie dotykając potężnych wrót. Słychać szczęk judasza i błyska w nim oko wartownika. „Ponury" z ulgą dostrzega po obu stronach wrót wciśniętych w cień „Wronę" i „Płomienia".
Oficer w mundurze SS (w cywilu autentyczny Żyd Zygmunt Sulima) uchyla drzwiczki wozu i przekrzykując warkot silnika pyta:
- Herr Chef Zoellner ist da ?
- Jawohl - odkrzykuje strażnik zza bramy.
- Aufmachen.
Skutek jest natychmiastowy - chwilę chroboczą klucze i ciężkie wrota uchylają się. Opel wtacza się na wąskie podwórko, a za nim przemykają dwaj żołnierze podziemia w pelerynach kryjących steny. Wartownik jeszcze ich nie widzi, bo całą jego uwagę pochłonął samochód. Z wozu tymczasem wysiada rzekomy oficer SS, „Ponury" w lisiej czapie i „Motor" w nieodłącznej cyklistówce. Widok dziwnie ubranych cywilów wyraźnie niepokoi wartownika, tym bardziej że „Motor" poleca mu po rosyjsku:
- Idi ko wtorym worotam i skażi, cztoby oni ich otkryli !
- Nie choczu ! - odpowiada buntowniczo wartownik, sięgając po karabin.
„Motor" ma już w ręku pistolet. Strzał z kolta jest cichy i celny. Strażnik bez słowa osuwa się w śnieg, a „Płomień" i „Wrona" wpadają na wartownię i już bez przeszkód rozbrajają siedzących tam wartowników.
Brama
wjazdowa do więzienia
W tym samym czasie półtora kilometra od więzieniu w studzience telekomunikacyjnej obok centrali telefonicznej „Drucik" wybuchem granatu rozwalił to misterne urządzenie, paraliżując łączność kablową w całym okręgu na ładnych parę tygodni.
Ale wróćmy na podwórzec więzienny. Cichy i skuteczny strzał „Motora" uczynił tyle samo dobrego, ile złego. Bo plan przewidywał, że - sterroryzowany, a nie zabity - wartownik wraz z esesmanem zostanie podprowadzony pod drugą bramę i tam także zażąda jej otwarcia. Ale teraz trup nie może tego zrobić, więc co dalej czynić ? „Ponury" się nie namyśla, wsiadają szybko do wozu i jadą pod drugą bramę. Tu sytuacja się powtarza i czapka esesmańska robi swoje. Gdy wreszcie sforsują bramę i popędzą do trzecich wrót, za sobą usłyszą ciche strzały w budynku administracyjnym i wyraźne zaniepokojenie wśród strażników strzegących trzeciej przeszkody.
Tymczasem grupy: druga (dowodzona przez por. „Czarkę") i trzecia (pod rozkazami por. „Kawy") także punktualnie o godzinie 17.00 sforsowały od ulicy Cegielnianej pięciometrowy płot więzienny za pomocą drabinek sznurowych i zaatakowały budynek więzienny. „Czarka" część kancelaryjną, „Kawa" pomieszczenia mieszkalne komendanta Hellingera i jego zastępcy Zoellnera. „Czarkowcy" pospiesznie sprawdzają pomieszczenia biurowe, a następnie długimi tykami zrywają wszystkie przewody prowadzące z tego budynku. Nagle z drugiej jego części z mieszkań Niemców słychać najpierw pojedynczy strzał, a następnie długą, terkocącą serię ze stena.
Pińsk
- ul. Marsz. J. Piłsudskiego. Tędy prowadziła droga wycofywania się ekipy
„Ponurego" po rozbiciu więzienia
Grupa „Kawy" nie spodziewała się aż takiej sprawności Zoellnera. Zostawili „Dyma" na straży przy drzwiach na parterze, a por. „Kawa" ze stenem i „Kmicic" oraz „Ryks" z pistoletami zaczęli się skradać na pierwsze piętro. Usłyszeli rozmowę prowadzoną półgłosem w jednym z pokoi, więc wtargnęli do niego i sterroryzowawszy Niemców zażądali kluczy do cel. Zoellner pokazał na szafkę w rogu pokoju i na polecenie Polaków ruszył w tamtym kierunku. Za nim szli: „Ryks" i „Kawa". Naraz Zoellner błyskawicznie się odwrócił, wytrącił broń z ręki „Ryksa", odepchnął go na „Kawę", wyrwał z kabury swoje parabellum i strzelił do „Ryksa". Gdy ten osunął się na ziemię z rozwaloną dłonią, Niemiec szukał lufą „Kawy". Ten jednak był szybszy i władował Niemcowi pół magazynka z automatu w żołądek. Zanim ochłonęli, usłyszeli jeden cichy strzał z sąsiedniego pokoju. To „Kmicic" z kolta zlikwidował Hellingera, biegnącego do stojaka z karabinami.
Apteka mgr Wojnarowskiego w Pińsku. Przed rozbiciem więzienia była punktem przekazywania ekipie uderzeniowej meldunków „Jeliny" za pośrednictwem łączniczki „Leny" - NN (na zdjęciu)
Ten etap mieli już za sobą. Choć z przygodami, zmieścili się w harmonogramie czasowym. Teraz jak najszybciej na obserwatora. Wieżyczka ta, to osiem metrów wywyższenia, obsadzona będzie strażnikami dopiero za godzinę. Wbiegli więc po stopniach, ale z drugiej strony nie było stopni, tylko ośmiometrowa otchłań. Lecz się do tego przygotowali. Plecak „Kmicica" krył dziesięciometrowej długości sznur z węzłami. Pozwalał on w ciągu minuty zjechać na dół. Dotarli na trzeci, ostatni dziedziniec. Ze zdumieniem zobaczyli, że trzecie, ostatnie wrota, które ominęli, są nadal zamknięte i po jednej ich stronie stoi trzech strażników z bronią gotową do strzału, a po drugiej opel oraz jego załoga z „Ponurym" i esesmanem na czele. Ostra komenda „Kawy" zza pleców strażników spowodowała potulne złożenie broni i otwarcie trzecich wrót.
Godzina 17.15. Droga do cel stoi otworem. Pobiegli więc do wcześniej rozpoznanego budynku więziennego.
Otworzyli obite żelazem drzwi i zawołali w dudniących echem korytarzach:
- Kapitan „Wania" ! Porucznik „Bocian" ! Porucznik „Ryś ! Strzelec „Azor" !
Odpowiedziało im wściekłe wycie i łomot w drzwi ze wszystkich cel. A czas płynął. Wyrwał więc „Ponury" kolta zza pasa i kropnął trzy razy w sufit. W korytarzu wypełnionym wapienną mąką z sufitu zapadła śmiertelna cisza.
- Ciszej, do jasnej cholery ! Wypuścimy was wszystkich, ale w kolejności. Najpierw wywołani.
I znów padły te same nazwiska, ale już zrozumiałe w ciszy. Słychać zgłaszane numery cel. Biegną więc do nich chłopcy, szczękając kluczami. Po chwili zobaczyli słaniającego się „Wanię" między „Ponurym" i „MSZ-etem", następnie „Rysia" i wreszcie małego, wychudłego „Azora". Rozglądali się niecierpliwie za „Bocianem", ale „Azor" w drodze do samochodu powiedział do „Ponurego:
- Proszę pana, on nam zginął z oczu już pierwszego dnia w Dawidgródku. Chyba go zatłukli w śledztwie.
Punktualnie o godzinie 17.25 samochód z „Wanią" wyjechał z więziennego podwórca i wziął kurs na Warszawę. Za nim, w określonych odstępach czasu, ewakuowali się inni.
- Niemieckie obwieszczenie o rozstrzelaniu 30 zakładników jako represja za śmierć komendanta więzienia pińskiego i jego zastępcy
„Ponury" jechał w ostatnim wozie i co chwila polecał zatrzymać samochód i rozrzucić na szosę kolczatki. To powstrzyma pościg. W pewnej chwili, zwrócił się do prowadzącego wóz „Montera" i powiedział:
- Edek, pułkownik „Waligóra" polecił po akcji spalić wozy i przedzierać się pieszo do Warszawy. Co ty na to ?
- Panie poruczniku, ja mam odciski i cholernie nie lubię chodzić pieszo - padła odpowiedź szofera.
- Podzielam twoje zdanie. Jedziemy więc dalej.
Ale nie ujechali daleko. Czterdzieści kilometrów za Pińskiem, w nikłym świetle reflektorów dostrzegli samochód z „Wanią" w rowie, a na szosie rozpaczliwie machającego „MSZ-ta":
- Panie poruczniku... - dyszał ciężko - będziecie musieli zabrać kapitana ze sobą, bo wpadliśmy na kolczatki. A przecież był rozkaz nie sypać w tym tygodniu.
Wzięli więc zmarzniętego, lecz wesołego „Wanię" i pojechali dalej. Ale tylko następne trzydzieści km, gdzie stał na rozwidleniu dróg wielki chevrolet z „Duglasem", wyładowany z czubem arkuszami dykty, pod którymi była sprytnie ukryta jama, a w niej ciepłe koce, poduszki, termosy z gorącą kawą oraz mnóstwo kanapek z wędliną. Znaleźli tam także butelkę przedniego koniaku. Zmieścili się w tej „gawrze" wszyscy trzej: „Wania", „Ryś" i „Azor".
Spokojny dojazd do Warszawy zakłóciły jeszcze dwie kontrole, ale o tym odbici oficerowie nawet nie wiedzieli. Spali i chrapali tak mocno, że „Duglas" musiał podgazowywać silnik, aby zagłuszyć dźwięki, jakie wydawały wielkie tafle dykty.
Historia odbicia kpt. „Wani" i towarzyszy nie byłaby pełna, gdybyśmy tu nie dodali dwóch informacji.
Cztery dni po niej - 22 I 1943 roku - Niemcy rozstrzelali w Janowie Poleskim, miejscowości oddalonej o trzydzieści km od Pińska, trzydziestu zakładników polskich, składających się z najgodniejszych Polaków - mieszkańców tego miasta. Był to odwet za śmierć Hellingera i ZoeIInera.
Pomnik
wzniesiony na miejscu kaźni w Janowie Poleskim i odsłonięty 5 VII 1969r.
Dwadzieścia dni po tej akcji - 8 II tego samego roku - w mieszkaniu Haliny Chądzyńskiej przy ulicy Rakowieckiej 59a m. 6 w Warszawie gen. Stefan Rowecki „Grot" osobiście wręczył por. por. „Ponuremu" i „Czarce" patenty nadania Krzyży Srebrnych (V klasy) Orderu Wojennego Virtuti Militari. Jednocześnie nadano w innych miejscach Krzyże Walecznych piętnastu pozostałym uczestnikom uderzenia na więzienie. Wśród nich znaleźli się: „Kawa", „Kra", „Ryś", „Wrona", „Monter", „Motor", „Ryks", „Kmicic", „Esesman", „Drucik", „Jelina", „Janek", „Duglas" i „Kapelan". Dwaj inni: „Antoni - Mały" oraz „MSZ" awansowani zostali do stopnia podporucznika czasu wojny z datą starszeństwa 11 XI 1942 roku.
Tak obie strony rozliczyły piękne, a jednocześnie tragiczne wydarzenie w Pińsku.
Koniec
Cezary Chlebowski „Ponury - major Jan Piwnik 1912 - 1944" Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2006 (fragmenty)
Zdjęcia - reprodukcje z prywatnych zbiorów autora
Mariusz Gruszczyński
skomentowany przez: Pani-Jola
skomentowany przez: To prawie 70% podwyżki!
skomentowany przez: Pani-Jola
skomentowany przez: To prawie 70% podwyżki!
skomentowany przez: To prawie 70% podwyżki!
skomentowany przez: cezi